13 kwi 2010

Lans, lans, bejbe

Wyróżnili mi fotkę na: www.podrozeiherbata.pl/ (strona już niestety nie działa).



Konkursowe foteczki można będzie obejrzeć na wystawie pokonkursowej towarzyszącej warszawskim Targom Lato (24-25 lipca 2010 r.).
Zdjęcie/zdjęcia będzie można również obejrzeć klubie Podróżnik w Warszawie 12 maja (środa).

Zapraszam również do przeczytania wywiadu z moją skromną osobą na stronie organizatora konkursu.


2 lut 2010

Nowiny!

Dobra w końcu zabrałem się za aktualizację postów z wyprawy. Cel tego
jest jeden. Poprawić ogrom błędów ortograficznych, składniowych, etc
oraz uzupełnienie opisów kilkoma zdaniami a co najważniejsze -
zdjęciami.

Zaprosić mogę Was już do ponownej lektury następujących wpisów:
Smacznego! :)

21 sty 2010

Foteczki

Troche zdjęc postanowiłem przebrac i zamiescic na swojej stronie www, którą możecie odwiedzić klikając na ten link: jozwiak.art.pl. Zapraszam! :) W tzw. międzyczasie postaram sie pstryknac jakies grupowe zdjęcie biletom, wejsciowkom itp :)

1 sie 2009

Koh Tao

Tajlandia z założenia miała być odcinkiem spokojnym. Miała. Jak wspomniałem w poprzednim wpisie "Malezja", sam przejazd był zaskakująco spokojny pomimo faktu, że co chwile mijały nas patrole wojska i policji uzbrojone w długą i krótką broń. Widoki cudne, ludzie w pociągu (o którym za chwile) bardzo mili i skorzy do żartów i śmiechów.
Jeden nich ma niesamowity bas... który słychać nawet jak przejeżdżamy przez stalowe wiadukty, a uwierzcie mi polska kolej to przy tym oaza ciszy i komfortu. Śmiejemy się wyobrażając sobie jego głos opowiadający bajki dzieciom typu "za górami za lasami"... ;)


Ten człowiek miał najniższy głos jaki kiedykolwiek
słyszałem! Pracował w odpowiedniku
naszego WARS-a.  Zawsze z
uśmiechem. Śmieliśmy się wyobrażając go
sobie opowiadającego
bajki wnukom Basem profondo ;)


Widać, że życie ich nie rozpieszcza ale jak to ktoś napisał w pewnej książce - tylko ludzie prości śmieją się prawdziwie i szczerze. I chyba miał racje.
Podziwiamy mijane widoki ochładzani jedynie rozpędzonym powietrzem wpadającym przez otwarte okna oraz przez niemrawe wiatraki pod sufitem.











Pod wieczór decydujemy się na posiłek, który kupujemy od ludzi sprzedających w pociągu rożne produkty. Kiełbasko-kotleciki z sałatą i pikantną papryczką okazują się być jedynie ryżem z jakimś sosem w czymś co przypomina jakąś kiszkę. Zjadliwe w każdym bądź razie ;) Przystanek wcześniej wchodzi do wagonu jakiś mundurowy z długą bronią oświadczając, że pociąg zatrzyma się na naszej docelowej stacji za 5 min, a dziękując za wspólna podroż wysiada z pociągu (żeby nie było wątpliwości - stoimy jeszcze na stacji). Decydujemy, że wraz z kilkoma osobami z pociągu spróbujemy złapać jeszcze tego wieczoru prom na nasze docelowe wyspy. Małe targowanie, poszukiwania taksówki.. Koleś jeszcze na dworcu przykleja się do nas ciut za bardzo (zdążyliśmy już zapomnieć o takich) i dopiero po tekstach "żeby się odczepił i ze nie potrzebujemy jego pomocy" odczepia się (obrażony odpowiednio). Po chwili muszę wrócić na dworzec po jedną dziewczynę z pociągu i zostaje przywitany słowami "wypraszania" z dworca. Odwracam się do kolesia plecami mówiąc mu, że nie przyszedłem tu z nim rozmawiać ale z koleżanka. Łapie jednak klientów po "swojej" cenie a nam 3 min później udaje się znaleźć transport za 1/3 tej ceny :).

Taksówkarz wiezie nas przez miasto 110-120 km/h i 16km do portu mija momentalnie. W porcie okazuje się, ze nasz stateczek akurat dziś nie wypływa z powodu, którego nie jesteśmy określić nawet po kilku rozmowach z "lokalsami". Ostatecznie wybór pada na Koh Tao - najmniejsza i najdalsza z wysepek. Zastane warunki "nieco" odbiegają od obrazu jaki miałem odnośnie słowa "ferry" (ech te europejskie standardy). Ostatecznie zostajemy zaokrętowani na stateczku za nieco mniejsza kwotę niż pozostali turyści (ok 10%) ale za to pomiędzy burta a ścianą wytłoczek z jajkami a workami z cebula z trzeciej strony. Ogólnie średnio mi się to podoba no ale jako, że kości zostały rzucone wsiadamy już na statek z napojami na 9-cio godzinny rejs. Po bliższym przyjrzeniu się zastanej sytuacji - okazuje się, że tak naprawdę to mamy najlepsze warunki do spania. Raz, że mamy dość dużo miejsca miedzy osobami, ogólnie swobodnie. Dwa, ze jesteśmy na dziobie a nie na burcie gdzie jest największy hałas silnika. Trzy, ze jesteśmy na pokładzie a nie pod podkładem. Ogólnie obraz wygląda tak: my z bagażami jajami cebulami i jeszcze z czymś (nawet nie chce wiedzieć) z odstępami rzędu 40cm bez wiatraków lecz z pootwieranymi wszystkimi oknami VS pozostali turyści śpiący na trzech poziomach opchnięci jak sardynki, blisko hałasującego silnika bez dostępu do takiej ilości świeżego powietrza jak my. ;)
Przed snem przyłącza się do naszych rozważań tajski opiekun dla pewnej grupy turystów na stateczku. Nie omieszkał napomknąć jak Wietnam i ogólnie Wietnamczycy są "porąbani". Po dłuższej chwili wpatrywania się w mijane w ciemności światełka o dziwo zasypiam bez problemu i budzę się już podczas cumowania. Zbieramy bagaże i w poszukiwaniu kwaterki udajemy się na główny deptak - Sairee Street. Uff prysznic.




Po obejrzeniu plaży ze skal udajemy się na śniadanko i drzemkę na plaży. Długu wyczekiwany relaks... W kawiarniach WI-FI za free, w kwaterze również, na plaży może kilkanaście osób. Cisza spokój, hamak i fruit shake :)
W międzyczasie wypożyczamy skuterki żeby odwiedzić inne miejsca na wyspie i "posnorkować" przy koralowcach. Podczas zwiedzania natrafiamy na Magic Garden prowadzony przez "Mamę". Widok z pierwszego "balkonika" rozbraja. Balkonik w kształcie dziobu statku a za nim widok na zatoczkę z niedużą plażą i skałami wysokości ok. 6-12m z których ludzie skaczą do wody w której pod wodą kryje się rafa koralowa. Całości dopełnia zamykające obrazek w całości grzbiety góry schodzące do zatoczki. Okazuje się, że każdy z "balkoników" jest zrobiony inaczej co nie znaczy gorzej - inaczej i oryginalnie. Postanawiamy zostać u "mamy" na 2-3 dni. Przenosimy się i ze zwariowanej "Mamy" zaczynają wychodzić inne, nazwijmy to, osobowości. Samo opisanie tego miejsca nastręcza pewnych problemów a opisanie właścicielki jest tym bardziej zadaniem karkołomnym. Lecz może nadejdzie tez pora na opisanie "Mamy" :)