2 lip 2009

Uff! Para buch! Angkor Wat!

"Pobudka" o 4:15. Cała nasza ekipa pakuje się na tuk-tuki i zaiwaniamy kilka km szybko do Angkor Wat. Zaczyna budzić nas pęd chłodnego powietrza oraz rozpościerająca się czerwona łuna poranku. Robi się tłoczno na drodze... namawiamy naszego kierowce wesołymi krzykami, żeby "ścignął" kilka tuk-tuków. Inni turyści podłapują temat ;P Wpadamy po bilety do kasy (na bilecie drukują moje zdjęcie!) i pędzimy dalej do pierwszej i najbardziej znanej świątyni - Angkor Wat.



O świcie wygląda niesamowicie! (tak tak rymy) ;)







Nie ma to jak kolega zrobi ci zdjęcie ;P Z drugiej strony to oddaje mój stan po jakiejś godzinie snu. Chwilę później zapas malutkich butelek red-bulla, kawy i słodyczy kupionych jeszcze w Bangkoku szybko topnieje ale jest już dużo lepiej.

Podziwiamy oglądamy, focimy...































































Tiaaa, wiedziałem, że czegoś zapomnę - kremu do opalania, a słońce zaczyna mi już doskwierać. Ogólnie po obejrzeniu kilku świątyń stwierdzamy, że narzuciliśmy dobre tempo i postanawiamy, że oblecimy dziś wszystkie świątynie przewidziane na 3 dni.















Pod koniec zaczyna nas to męczyć... no ale trzeba na koniec jeszcze obejrzeć świątynie "Tomb Raider" - to ta z wrośniętymi drzewami, która "występowała" w słynnym filmie z Angelina Jolie. (Trailer z gry oraz filmu)









Podczas całego tego dnia najbardziej naprzykrzały się malutkie dzieciaczki i naganiaczki, które po jakimś czasie zaczynamy nazywać "kwoki/nioski". A to przez sposób w jaki nawołują turystów. Przypomina to po prostu odgłos kury, która właśnie zniosła jajko. :D Dzieci tutaj zamiast szkoły, przechodzą kurs marketingu bezpośredniego. Na szczęście zaczynam się uodparniać. Około 14:00 mamy już dość zwiedzania i wracamy do Siem Reap (12 km tuk tukiem). W drodze po raz kolejny mijamy szkoły. Tutaj dzieciaki chyba mają inaczej ułożony rok szkolny. Mam podejrzenie, że wakacje mają w okresie "high season" czyli w czasie naszej zimy.

Widoczki... pola ryżowe, nagie dzieci bawiące się z rodzicami... momentami przypomina to nawet Afrykę z filmów dokumentalnych. Straszne kontrasty.. Po powrocie zimny prysznic i regenerująca kilkugodzinna drzemka, podczas której zrywa się spora burza. Wieczorem rozmawiam z kolesiem z recepcji. Zaczyna się zwierzać o swoim życiu, pracy, zarobkach itp.. Ogólna konkluzja jest taka: Szkoła jest za darmo, ale nauczyciele uczą totalnych podstaw i nie pomagają uczniom opanowywać całego materiału = trzeba chodzić na korki. On pracując w hoteliku zarabia zależnie od miesiąca około 50-100$ (najwięcej oczywiście w sezonie bo dostaje napiwki). Jeśli się nie ożeni, to zostaje pod opieką rodziców (musi wracać do domu, etc, nie ważne, że ma 26 lat). Najwięcej jak udawało mu się zarobić to na zakładach jak grał w bilard. Jego ojciec jako kierowca motoru (taki taksówkarz tylko, że na motorku), który wozi tylko "lokalsów" bo nie zna angielskiego - zarabia średnio 2,5$ dziennie... więc nie stać go było na to zęby mógł chodzić na te płatne korki i kółko powoli się zamyka. Kantuje rodziców, że niby szef chce zęby siedział na nocki a po prostu przychodzi spać na kanapie w hoteliku. Ma tu za darmo jedzenie i picie a czasem pranie. A i jak wróci z "bum bum" od dziewczyny, to nie musi się wtedy nikomu tłumaczyć. Rożowo tutaj nie mają. Najdziwniejsze jest jednak to, że jest tu masa sklepów, których nawet w Warszawie ze świecą szukać. W sensie takie "ekskluziwy", serio. Czasem też trafia się 3-pasmowa autostrada.. a na poboczach stoją chaty z desek przykryte trzcina a pod którymi widywałem całkiem niezłe samochody... Zaskakujące kontrasty... Z drugiej strony - w Polsce też miewaliśmy niezłe kwiatki - rozpadająca się chałupka z anteną od telewizji satelitarnej.





Następnego dnia wyjeżdżamy z Siem Reap autobusem turystycznym z przesiadką w Phnom Penh (1h czekania). Spod hotelu zabiera nas mały autobus (z klima) i zawozi pod biuro. Jeszcze małe zakupy na bazarku...




Jak widać mają tutaj nasze smakołyki...




Napis na budynku... "Kaka languages center" ;)


Kto chce taka maskotkę? Niedrogo!


Te nawet w panierce! Pycha!


I z dostawą do domu ;P

Stąd już jedziemy piętrowym busem również z klima. W ogóle jestem w dość ciężkim szoku, bo pomimo dość spartańskich warunków na zewnątrz, w autokarze pełna kultura. Nie oświadczysz tego na polskich dworcach. Bagaże oznakowane, karteczki, kolesie w jasnych koszulach, dla każdego mała butelka wody... szok szok szok!. Jak ma się do tego Polska?!

Po ok. 5h dojeżdżamy do Phnom Penh (autobus czasem pomykał na płatnej drodze, która miejscami była dwupasmowa nawet 100km/h - sprawdzone GPS-em) W Phnom Penh lecimy na coś do jedzenia - żarcie jest totalnie do niczego! Zamawiając ryż z warzywami i z kurczakiem dostajemy jakieś resztki kurczaka(??) i masę jakiś badyli i liści bez totalnie bez  smaku. Na dodatek kosztuje "to to" tyle co zajebisty chińczyk w Polsce. Tak myślę, że jeśli to był szczur to było nieźle... za dużo kości w tak małych kawałkach mięsa (WTF!) Targujemy deczko cenę z tuk-tukowcem i ostatecznie lądujemy z powrotem na dworcu. Gdzie czekamy 15 min. na następny autobus. W oczekiwaniu oglądamy małe małpki biegające po kablach zwisających nad ulica ale też i po balkonach.




Po drodze były też przystanki na małe "co nieco".


Parzaki z mięsnym nadzieniem.


Jaja kurze, nadziewane mięsną pastą.


Czy też owoce...


Ogólnie to tutaj bieda straszna :( Przynajmniej buźki szczere :)

Wieczorem trafiamy nad zatokę tajlandzką w Kambodży a dokadniej to Sihanouk Ville. Czuć że jest już chłodniej... Pewnie tyle co u Was w Polsce w te największe upały ;P Jak na razie, Kambodża nie zachwyca tak bardzo jak tego oczekiwaliśmy przed wyjazdem - w dużej większości jest plaska. Już chyba nasze niziny są bardziej "pofalowane".



Znajdujemy w końcu domki niedaleko plaży. Wieczorem "zainstalowaliśmy" się w jednym z barów na plaży. Fajnie. Mało ludzi. Fajny klimat. Ceny całkiem niezłe. Podoba się :) Co chwilę, ktoś nas zaczepia oderując swoje towary albo usługi... Ogólnie relaks. Póznym wieczorem podchodzi do nas jakiś koleś z kalifornijskim akcentem i po chwili odstawia teatrzyk marketingowy nt. swojej łodzi a właściwie wycieczki, która się na niej odbywa. Szybka dyskusja i decydujemy się. 15$ za cały dzień pływania, z wyżywieniem. Całkiem spoko "deal".

---



Na szczęście wycieczka nie okazała się szwindlem. Była nawet bardzo przyjemna. Prowadził ją nasz wczorajszy "aktor" wraz ze swoim niemieckim (?) kumplem. Na wejściu kawa, herbata, ciasto, pączki. Później obiadek, całkiem pożywny..



 A w czasie rejsu szocik tequili (srebrnej gdyby Arek pytał) :P - podobno prawdziwa, meksykańska :P


Właścicieł łajby i "aktor" w jednej osobie ;)

Jest plywanie, nurkowanie, chodzenie po bamboo island... dzien mija powoli i przyjemnie.




Wizyta na Bamboo Island




To pewnie na wszelki wypadek, gdyby jednak ktoś szukał ;)



Fajnie się po takich wyspie śmiga na bosaka. Jeden z turystów (starszy lekarz) opowiadał, żeby uważać na niekóre rośliwy i zasadniczo "tupać", zeby odstraszyć węże itp żyjątka.


Flaga Kambodży



Po powrocie okazuje się, ze karta SD (jedyna) mi padła - widziałem, że zdjęcia są ale nie mam nawet czym ich tu odzyskać :( Do czasu przyjazdu do Sajgonu, pewnie nie będę robił fotek. Zostaje mój analog kupiony na eBay-u za 2 funty... dobre i tyle. (ps. jak widzicie - udało mi się odzyskać zdjęcia) ;D

Zaczynają mnie wnerwiać tutejsze kafejki internetowe... Nic na tych kompach nie da się zrobić. Już nawet kompy w pracy wydają się demonami szybkości.

Wielkie pozdro dla czytelników!

PS.
Piszcie smsy z pytaniami - postaram się odpowiadać w miarę możliwości na łamach bloga albo mailowo :)

4 komentarze:

  1. chodzenie po banboo island... rozwin to prosze, zapomnielismy Ci kupic krem UVB, nie strzaskaj sie na mahon, bo dziewczyny,,,,

    nie narzekaj, tylko zwiedzaj!

    Madzia_J

    ps. poprosze przepis na happy pizze (sic!)

    OdpowiedzUsuń
  2. jak tam się z tymi ludźmi dogadujecie? po angielsku? czy na migi?

    jak się ma tamtejsza waluta i koszty codziennego życia do naszych?

    OdpowiedzUsuń
  3. dzis robie za indianina ;) krem mam ale nie trzyma sie za bardzo po kompieli - tak orzynajmniej czuje I widze w lustrze. co do cen to jest drozej ni w polsce. czasem nawet 3 razy...

    OdpowiedzUsuń
  4. czyli nie bedzie zadnych zdjec na blogasku?

    OdpowiedzUsuń