7 lip 2009

Good morning Vietnam!


Ustrojstwo spotkane przed granicą z Wietnamem.





Ho Chi Minh City znany w Polsce jako Sajgon, a raczej  "Niezły Sajgon". Mamy okazję skosztować prawdziwego Sajgonu... mianowicie na przedmieściach psuje się autokar, którym jedziemy. Mamy do przejechania jeszcze około 20km by dotrzeć do centrum. Sprawę komplikuje fakt, że stoimy na środku ruchliwej kilku-pasmówki. Dodatkowo kierowca nie jest w stanie nam wyjaśnić co się stało ani ile czasu to zajmie, o pomocy w znalezieniu jakiegoś transportu zastępczego nie mówiąc.
Udaje mi się w końcu złapać jakiegoś młodego chłopaka mówiącego jakkolwiek po angielsku, dzięki któremu dowiaduję się, że bus dalej nie pojedzie. Chwila konsternacji, zbieramy plecaki i schodzimy na pobocze. Po chwili udaje nam się złapać autobus podmiejski. Razem z nami jedzie ekipka "rasta-bębniarek". Ogólnie jest bardzo śmiesznie. W autobusie powstało małe zamieszanie z naszego powodu. Wszyscy się oglądają na nas, bo co chwilę wybuchamy śmiechem bo nikt nie jest w stanie dogadać się co do ceny biletu ;) W końcu sprawa się wyjaśnia i bilet kosztuje 3000 dongów. Ściśnięci jedziemy jakieś 20 min, oglądamy okolicę. W czasie jazdy obserwuję nieco dziwny  sposób "zbierania" podróżnych. Mianowicie autobus nie zatrzymuje się. Przy przystankach zwalnia, do drzwi podchodzi "chwytak", otwiera i wciąga do autobusu za rękę. Po chwili ta osoba kupuje bilet i historia po chwili znów się powtarza. Na szczęście nam udało się wysiąść normalnie ;) Mamy kolejną przesiadkę. Ori targuje nam taksówkę. Przez chwilę oglądamy jeszcze jak "rasta-bębniarki" pakują się na jakiś zwierzęcy wózek.


"Rasta-bębniarki" podczas targowania.

Po kilkunastu minutach jazdy jesteśmy już w "backpakerskiej" dzielnicy Ho Chi Minh.




Wszedzie bałagan i duzo chaosu. Przynajmniej jak dla mnie.



Ogólnie miasto sprawia nieco przygnębiające wrażenie. Wszędzie bałagan i to nie ważne co jest tego przyczyna. Czy to remont drogi, poszerzanie,  pogłębianie kanału czy po prostu czyjeś niechlujstwo. Ludzie przypominają rzekę, po prostu zaczynają opływać przeszkody. Z okna taksówki widziałem dziś opalanego nad ogniem psa... ech.

W tej części świata nic nie obywa się bez targowania. W poszukiwaniu noclegu pomaga nam starsza kobieta. Oczywiście pierwszy odruch to podziękowanie jej za pomoc. Okazuje się jednak, że nie musimy jej płacić bo to urząd płaci jej za pomoc turystom. Osobiście obstawiam, ze hostel płaci jej prowizję. Ostatecznie znajdujemy miejsce do spania w hostelu w bocznej uliczce. Calkiem znosnie... tylko trzeba pare pieter przebiedz w kazda strone ;) Ale widok za to mamy przedni ;)


Widok z okna z hostelu. Po wychyleniu się zauważyłem
szczura wspinajacego sie po scianie (sic!)


Jest kafejka internetowa, biuro podróży, pralnia... Rozpakowujemy się, prysznic, zostawiamy rzeczy do prania, robimy małe zakupy. Udaje mi się zakupić kartę SD do aparatu w jakimś centrum handlowym oraz kilka lokalnych piwek po 0.3litra.



Kable - ich ilość dopiero tutaj rzuca się w oczy tak bardzo.

Po powrocie rezerwujemy bilety na wycieczki. Większość chce poprzeciekać się tunelami Vietcongu. Pomijam już fakt, że są to specjalnie powiększane ponad dwukrotnie tunele z czasów wojny amerykańsko-wietnamskiej lub odwrotnie. Czyt. mnie to jakoś nie kręci. Decyduję się na wycieczkę w deltę Mekongu. Sam wieczór spędzamy nadrabiając zaległości mailowe, czytaniu newsów z Polski, sączeniu słabiutkiego piwka oraz zwiedzaniu okolicy.

Rano pobudka, pora na wycieczkę. Sam dojazd na miejsce zajmuje ponad 2 godziny...


Na postojach można trafić takie kwiatki.

Pływanie po rzece oraz po kanałach pozwala odpocząć. Spora część turystów to Japończycy, Koreańczycy, Europejczyków niewielu. Pierwsza część wycieczki to zwykłe przepłynięcie się stateczkiem po szerokim korycie Mekongu.





Pomimo tego, że jest brudny daje zatrudnienie wieelu ludziom. Dopływamy do przystani i prowadzeni jesteśmy do miejsca gdzie częstują nas smaczną herbatką z cukrem trzcinowym oraz suszonymi owocami (oczywiście można zakupić paczuszkę).






A to podobno lekarstwo na wszystko. Jak mówi sprzedawca to tez odpowiednik niebieskiej tabletki.





Jest prezentacja węży, które występują w okolicy itd. Następnie oglądamy zakład produkujący słodycze z kokosów i bananów. Degustacje to jednak dobra rzecz ;) Najfajniejsze, bo pokazują, że praktycznie cały proces jest ręczny, łącznie z krojeniem i pakowaniem. (Część z czytelników pewnie miała już okazję być poczęstowana jednym z takich cukierków).


Ananas wychodowany ta sama technika co drzewka Bonsai.


Dragon Fruit, Smoczy owoc, Pitaja, Truskawkowa gruszka - Kwiaty kwitną tylko nocą - nazywane też z tego powodu
Królową Nocy lub Księżycowym Kwiatem.







W takich szałasach żyją cale rodziny.


"Kapitan" tego stateczku.






Później przesiadka do łódek i pływanie dopływami Mekongu. Fajnie. Mam świadomość, że to tylko taka pokazówka. Jednak jestem świadom tego, że raczej dzikość ciężko tutaj znaleźć. Chociaż mijane szałasy, w których mieszkają rodziny poddają to momentami pod wątpliwość. Podczas typowej turystycznej pomocy przy robieniu pamiątkowych zdjęć poznaje Japończyka, który nieco dziwi się, że biegam z Pentaxem ;) Sam później opowiada, że pracował przez pewien czas dla Fuji-film i ma na koncie kilka patentów. Bardzo miły i otwarty człowiek.  Trochę zaczynam już głodnieć gdy okazuje się, że w cenie jest już "lunch". (okazuje się, że tylko ja miałem takie szczęście - reszta naszej ekipy musiała zapłacić dodatkowe wejściówki do tuneli (Cu Chi) oraz za obiad). Wracamy do portu, łapię ostatnie kadry i po chwili przysypiam już w busie powrotnym.


Wazuuup!


Ta pani pozwoliła sobie zrobić zdjęcie dopiero po tym jak kupiłem u niej napój.


Droga wjazdowa do Sajgonu.

Na miejscu pędzę po uliczkach w poszukiwaniu karty SIM bo chcę się skontaktować z Krzyśkiem. Karta założona i działa :) Google Maps na telefonie odżywa i zaczyna ściągać informacje :) Wracam z powrotem i wtedy zatrzymuje się obok Amerykanina. Obaj jesteśmy w szoku oglądając skrzyżowanie. A przez skrzyżowanie właśnie przelewa się niespotykana ilość skuterów przepływających przez skrzyżowanie niczym rzeka... i to nie byle jaka rzeka.





Udaje mi się skontaktować z Krzyśkiem (Polak pracujący w HCM), umawiamy się na spotkanie wieczorem. Na ulicy kupuje świeżo usmażone na głębokim oleju słodkie bułki od starszego małżeństwa. Po zachodzie słońca wychodzimy do baru przy ulicy wspólnie z Holendrem i poznaną Wietnamką. Niedługo później dociera Krzysiek. Z okazji tego polsko-międzynarodowego spotkania otwieramy polską gorzką żołądkową, na która chętnych zaczyna przybywać ;) Do malutkiego stoliczka przypominającego zestaw ogrodowy dla dzieci niż pełnoprawny stół. Niedługo później dosiada się do nas starsza Wietnamka, która po chwili potwierdza niespotykane walory polskiego trunku :D Jest wesoło. Zajadamy się rożnymi daniami, każdy zamówił coś innego i co chwile próbujemy czegoś innego. Jednym z dan są żabie udka. Szczerze? Nic specjalnego. Za dużo dłubania. Po chwili jakieś dzieci urządzają nam pokaz sztuczek cyrkowych łącznie z pluciem ogniem. Dzięki Krzyśkowi (dzięki jeszcze raz) możemy poczuć jak to jest być częścią wspomnianej wcześniej rzeki...

A rano żegnamy się z Sajgonem i udajemy się w dalszą cześć wyprawy.

[Pozdrowienia z sypialnego autobusu pomiędzy HCM a Hoi An - 22h jazdy - W Wietnamie działa GPRS ;)]





Jeden z nocnych przystanków.


Dla ochłody - piwko Saigon

Ps. Zapomnijcie o tej piosence z milionami rowerów w Azji.. Ona chyba jest z czasow wojny secesyjnej, tutaj chyba kazdy ma już skuter.

Katie Melua - Nine Million Bicycles (Scooters) ;)

3 komentarze:

  1. jak to dobrze, że jednak cokolwiek działa :). A poza tym to zabawne uczucie, siedzieć tutaj, w Warszawie, w biurze, w klimatyzowanym pomieszczeniu i czytać to wszystko :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam tylko jeden komentarz, glupolu. I wiesz o co mi chodzi. Uwazaj na siebie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Male R ale duża pierdołko;

    ciesze się, że udało Ci się zjeść sajgonki w Sajgonie z Krzychem :-)
    skoro nie padło jeszcze kluczowe "bez sensu" płetwy do góry!

    Madzia_Jadzia

    OdpowiedzUsuń