14 lip 2009

Czasem słońce, czasem deszcz

Widzę, że Jadzia sieje zamęt w komentarzach o ulewach itp ;) Ta ulewa Nas ominęła. Byliśmy wtedy na wycieczce na Giai Oan Pagoda. Lecz lało podobnie - jak z cebra.


Zdjęcia, które tutaj widać robione były wtedy gdy deszcz przestawał padać na kilka minut.






Kolejne zaskoczenie. Po widoczkach grobów na polach - groby na rzece.


A woda wzbierała w nasz blaszanej łódce... momentami zaczęło się robić "ciepło".



Po godzinnym "podziwianiu" gór, wysiedliśmy na brzeg i dalej już było z górki a w zasadzie pod górkę ;) Trekking aż do świątyni w górach. Gdy byliśmy już blisko celu przez wioskę i samą świątynie przelewała się rzeka wody spływającej z gór po tej ulewie i właśnie wtedy wyszło zza chmur słońce. Widok   n i e s a m o w i t y !!!







W programie wycieczki był też obiad...


...i najgorsza kawa jaką w życiu piłem za 2$ (płatne dodatkowo)


Pomijam już fakt, że przez knajpę płynęła rzeka ;)

Świątynia pięknie umiejscowiona i ogólnie warta obejrzenia a zwłaszcza gdy skąpana jest w słońcu i wodzie. Chyba najfajniejszy moment tej wycieczki. Po krótkiej chwili ulgi od opału znów zalewa nas... tym razem niestety już pot. Temperatura baardzo szybko wskoczyła na uprzednie miejsce i zabrała ze sobą jeszcze wilgoć.


Wodospady na schodach


Amerykański klient - nasz Pan!










No dobra - wg. nas nazwa "trekking" nie do końca jest trafiona.


Wszystko wskazuje na to, że Ci ludzie tak tam mieszkają :(


Licznik prądu


Mmmm widoczki


Zejście do jednej z największych jaskiń w tym rejonie


W wolnym tłumaczeniu podobno oznacza paszczę smoka.




Czas wracać na dół




Ktoś tu nie lubi turystów ;)


Żółwie i inne przysmaki.




Pamiątki po turystach






O RLY?




Znaki ochronne na murach zakonu






Vodka Hanoi



Wracamy z trekkingu z powrotem nad brzeg gdzie czekają juz na nas blaszaki. Pstrykam "trochę" fotek. BTW. Taka mała dygresja. Mianowicie im dalej na północ Wietnamu tym więcej grobów i grobowców na polach ryżowych i w przydomowych ogródkach... Mam nadzieje, że nie jedliście akurat ryżu. Tak, tak - zjadamy im przodków. A dziś jeszcze na dodatek te groby na rzece. WTF! Dziwne, no ale to ich tradycja.








Zbieracze ziół leczniczych







Bardzo popularna tutaj gra planszowa




Kolejna "pamiątkowa" fotka ;)

Wracając do tematu powrotu, wynikła śmieszna sytuacja. W łódce wiosłowała babeczka lokalna,a że rozmowna nie była wiec gdy na koniec wypaliła jakieś słowo wszyscy zrozumieli to jaką ostatnią próbę zapoznania się. Wszyscy grzecznie odpowiedzieli jej milo i z uśmiechem swoje imiona. Dopiero w busiku skojarzyliśmy, że jej chodziło o napiwek a to dlatego, że jej imię było dziwnie podobne do mocno zniekształconego słowa "money". Anyway. ;)


Prawdopodobnie jeden z jeńców wojennych. Miał wytatuowany numer na przedramieniu

Rano śniadanko (słabe wydanie ale ogólnie szwedzki stół wiec nawet się najedliśmy. Oddajemy rzeczy do prania by były czyste przed wyjazdem do Laosu i po 8 rano zostajemy zabrani spod hotelu na "2-dniowa" wycieczkę do Ha Long Bay. Oczywiście zaraz na początku drogi trafiamy "przypadkiem" na toaletę (czyt. postój co najmniej 30 minut) z całym zapleczem pamiątkarsko-spożywczym. Po drodze podczas rozmowy z przewodnikiem dowiaduję się, że studiuje on studiuje literaturę wietnamską a ta "fucha" to szansa dorobienia by móc skończyć ostatni rok studiów, bo w domu rodzinnym mu się nie przelewa. Wspomina m.in. o pięciorgu rodzeństwa. Jak wiadomo czas szybciej leci podczas rozmowy. Tym razem było nie inaczej :) Wysiadamy w  porcie i czekamy na nasz stateczek nazywany tutaj "Junk" - nie brzmi to bynajmniej zachęcająco ;)





Wsiadamy na "junk-a" i płyniemy w towarzystwie 14 innych osób.





Podziwiam zbliżające się ponad 1000 wysepek z dziobu statku.
Kolejny przystanek dla tych, którzy mają za wiele kasy i chcą zobaczyć grotę w  w której kręcony podobno "Tommorow never dies". Kajaków akurat tutaj nie można wypożyczyć ;) "Po drodze" odwiedzamy jedna z piękniejszych jaskini, która została odkryta kilka lat temu zupełnie przypadkiem przez jakiegoś wieśniaka, ktory gonił za małpą i która zniknęła mu z oczu. Wieść gminna niesie, że rząd zapłacił mu jakąś duużą nagrodę za to odkrycie i dzięki temu nie musi on już pracować. Szczerze? Nie wierze w takie bajki. Prawdopodobnie podziękowano mu w ten sam sposób jak w ZSRR "podziękowano" wynalazcy Kałasznikowa albo twórcy Tetrisa. Jednak co by nie mówić jaskinia robi wrażenie. Podobno oświetleniem zajęła znana na całym świecie firma z Chin. Co by nie mówić, w Polsce mogą mieć spore pole do popisu ;) W jednym miejscu jaskini jeden z pracowników tej tajemniczej firmy podczas pracy nad planami, wypił chyba za dużo redbulla... Na środku jaskini znalazła się fontanna z kolorową iluminacją. Dodam - sztuczna fontanna!






Wpisz na google "HaLong Bay" i zobaczysz dużo ładniejsze widoczki ;)


A to zdjęcie z dedykacją - niestety tym razem to kosz na śmieci




Otwór, przez który rzekomo wszedł wspomniany wcześniej rybak w pogoni za małpą







Następny punkt programu - pływająca wioska rybacka.








Oto i ona w pełnej krasie












Kolejny "pit-stop" i w drogę, ekhm - w zatokę ;)




Feministki! W Wietnamie jest jeszcze dużo do zrobienia!




W tle oddany w 2006 roku wiszący most "Bai Chay Bridge" o długości 435m



Do kajaków wskakujemy na chwilę przed zachodem słońca. Naciągamy "co nieco" nadwątlony przez organizatora czas o "małe co nieco" ;) Oj chciałoby się dużo dłuuuuużej tutaj kajakami popływać. Podczas "zwiedzania" jednej z jaskiń-zatoczek trafiamy na napis na skałach "Rumunia 1980". Bosz jak to pięknie musiało wtedy wyglądać bez tej całej wielkiej machiny turystycznej. Tak dziko...














Żeby było ciut więcej czasu i żebym miał sprzęt do wspinaczki i statyw... ;)

Słońce zachodzi a my na kolacji podawanej na górnym pokładzie. Jakieś małże i inne potrawy, których pochodzenia jedynie możemy się domyślać za pomocą zmysłu węchu... Oczywiście na łodzi podawane są napoje jedynie za oplatą - nawet do posiłku (sic!).
Wieczór kończymy na najwyższym pokładzie gdzie pomiędzy innymi pasażerami podziwiamy światła miasta oraz sunące powoli oświetlone łodzie na tle majaczącego w oddali Bai Chay Bridge
. A po zachodzie słońca znów zaczynają się problemy z prądem. Wygląda na to, że generator nie "wyrabia". Ps. płacąc za nocleg na łodzi - pomieszczenia miały być klimatyzowane...

Wczoraj już doszedłem do wniosku, że trzeba robić listę wszystkich głupotek jakie mogą być potrzebne i kazać organizatorom podpisywać się pod tym. Chociaż pewnie i ak by się wyparli wszystkiego przy pierwszej sposobności.

Rano zrobili nam pobudkę o 7:00 tylko po to żeby dać nam na śniadanie dwa tosty i jajecznice z jednego jajka oraz po kawałku arbuza i małego azjatyckiego banana (baby banana). Boszzz.. Przymusowe odchudzanie?

Organizator ostrzega wszystkich, żeby nie skakać do wody bo grozi to silnymi poparzeniami przez meduzy.






Rano okazuje się, że mieliśmy wczoraj farta z tak ładną pogodą






Ostatnie spojrzenia na zatokę



Trafiam na polską czekoladę w lodowce. Po chwili sprzedawca normalnie rozpływa się w komplementach nad czekoladą. Gdy dowiaduje się, że tą czekoladę produkują w naszym kraju ucicha i odchodzi ;)


Pamiątka ŁKS-u na jednym z stoisk... zostawiona oczywiście










Nasz przewodnik - dorabiający student.


Jakieś dziwne przemysłowe zabudowania


Na kolejnym "pit-stopie" na zapleczu produkują się pamiątki

Dziś o 12 mamy autobus do Hanoi, wracamy do hotelu po bagaże, szybki prysznic i przed nami możliwe, że nawet doba jazdy do Laosu. Jak dobrze pójdzie to uda mi się dziś wrzucić kilka fotek w czasie godziny pomiędzy przyjazdem a odjazdem do Laosu. Pozdrówki.
R

1 komentarz:

  1. za każdym razem przeraża mnie jak lekko piszesz o tamtejszym jedzeniu, ale potem sobie myślę, że skoro jedynym groźniejszym wypadkiem był krasz z pierdzipędem to to jedzenie też nie może być takie złe :)

    Zapasiewicz zmarł

    OdpowiedzUsuń